» Blog » Najczęściej popełniane błędy w recenzjach (część 1):
13-09-2010 22:15

Najczęściej popełniane błędy w recenzjach (część 1):

W działach: Pisanina | Odsłony: 225

Tekst powstaje na prośbę ludzi z Nowej Gildii, którzy prawdopodobnie zdążyli już o tej prośbie zapomnieć. Oparte jest także na 20 latach czytania recenzji, oraz na moich dokonaniach i doświadczeniach zdobytych na Tanuki.pl oraz w innych miejscach.


Wszystkie błędy odnoszą się głównie do tekstów z portali i serwisów. Każdy z wymienionych punktów oparty jest na prawdziwych znaleziskach, choć w większości starych. Wszystkie, a przynajmniej większość przykładów jest zmyślona. Mają ilustrować trend, a nie stawiać ludzi pod ścianą. Tym bardziej, że gdyby zacząć szukać, co i gdzie ja napisałem, to pewnie wyszłoby, że w swojej karierze popełniłem wszystkie, wymienione błędy i jeszcze kilka innych. Jeśli ktoś się identyfikuje z którymś z błędów, to teraz wie już, co może poprawić:

 

Uwaga!!!

 

Tekst przedstawia mój prywatny i subiektywny punkt widzenia, który nie jest jedynym jedynym obowiązującym na tej planecie.


A) Do czego służą recenzje


Odpowiedź na to pytanie jest wielką zagadką internetu. Wszystkie badania z jakimi się spotkałem (serwisy typu Wirtualne Media publikują je zwykle co kilka miesięcy) wskazują dość wyraźnie, że tak naprawdę niewielu czytelników opiera się o nie w doborze dóbr kultury, które zamierza skonsumować. Ich treść zawsze stawiana jest na ostatnim miejscu we wszystkich sondarzach. Zawsze też na pierwszym króluje zmora marketerów: opinie znajomych.


Po co więc są recenzje, skoro nikt z nich nie korzysta kupując produkty?


Moim zdaniem recenzje mają spełnić dwa, podstawowe zadania: a) Dać czytelnikowi ogólne rozeznanie w tym, czym jest dany artefakt kultury b) przedstawić jego wstępną ocenę. To znaczy: czytając recenzję czytelnik w pierwszej kolejności powinien poznać ogólną charakterystykę dzieła. Dowiedzieć się tego, do jakiego gatunku należy, mniej-więcej poznać jego tematykę, dowiedzieć się, jak wygląda na tle innych produktów z tego samego gatunku, usłyszeć też co nieco o szczegółach jego wykonania, oraz o tym, czy jest to produkt oryginalny.


Po drugie: recenzent powinien sporządzić listę wad i zalet danego dzieła kultury, przedstawić ją w miarę wyczerpujący sposób i na jej podstawie wydać ocenę.


Za wady uważam zjawiska zachodzące w dziele, które przeszkadzają w jego odbiorze. Autor powinien być też w stanie umieć logicznie uzasadnić, dlaczego uznaje je za wady np. nie pisać „fabuła jest głupia”, tylko wykazać, gdzie jest głupia. Osobiście uważam, że wystawiając ocenę należy wyjść od pewnego, średniego poziomu (dla mnie zawsze było to 6-7 na 10, przy czym często było to mentalne 6-7 na 10), należnego każdemu, warsztatowo poprawnemu dziełu. Ocena powinna być obniżana głównie za błedy warsztatowe, czyli w miarę obiektywne, jak kiepski styl, nielogiczna fabuła, zła grafika, niewciągająca, lub nielogiczna akcja, plot-hole, kiepska praca kamery etc.


Z zaletami jest inaczej. Moim zdaniem, by otrzymać ocenę maksymalną lub wysoką dzieło powinno charakteryzować się czymś więcej, niż tylko warsztatową poprawnością. Powinno wnosić coś od siebie do gatunku, jakiegoś rodzaju rewolucję, nowatorstwo lub odmienność, co sprawia, że wyróżnia się na tle przeciętności. Zaletę mogą stanowić zarówno aspekty techniczne (nowa, super grafika w grze, nowe super efekty na filmie) jak i głębsze (np. nowy, jeszcze nieeksploatowany temat, nowy rodzaj poczucia humoru). Zaletą mogą być też rzeczy niemierzalne, jak klimat, atmosfera, oryginalność etc. Zjawisk niemierzalnych natomiast nigdy nie należy przedstawiać jako wady.


W szczególności tyczy to kwestii oryginalności i wtórności. Powiedzmy sobie szczerze: nie każdy autor chce być oryginalny i nie każdy konsument potrzebuje oryginalności. Są ludzie, którzy np. kupują setny tom Conana Barbarzyńcy i ich naprawdę cieszy to, że jest taki, jak wszystkie poprzednie. Powód jest prosty: Conan Barbarzyńca jest tym, czego potrzebowali i co lubią. Oczywiście nie chcę mówić tym samym, że oryginalność nie jest ważna. Przeciwnie: oryginalność i nowatorstwo jest wielką zaletą. A raczej: może być wielką zaletą. Jednak jej brak nie jest wadą, a jedynie brakiem zalety. Stanowi wartość zerową, w chwili, gdy obecność zalety to wartość dodatnia, a wady: wartość ujemna.


Po drugie: użyłem zwrotu „oryginalność może być wielką zaletą”. Moim skromnym zdaniem sama z siebie aż tak ważna nie jest. Rzecz polega na tym, że w zasadzie możemy wymyślić dowolną ilość nowych rzeczy. Jednak ilość sensownych kombinacji jest ograniczona. Wielu pomysłów nikt nie wcielił w życie tylko dlatego, że były zbyt głupie. Oryginalność jest tylko wtedy zaletą, gdy komuś uda się trafić na nowe, dotychczas nieznane, sensowne rozwiązanie.


Po trzecie: każdy pomysł da się powielić w lepszym stylu. Jeśli – powiedzmy – mamy dwie gry planszowe, z których jedna powstała wcześniej, a druga jest jej bezczelnym klonem, przy czym pierwsza została wydana na papierze toaletowym, a druga na kredowym, z zestawem świetnych, plastikowych pionków, a autor, mimo że popełnił plagiat, zbalansował mechanikę, to wyższa ocena należy się tej drugiej grze. Kwestią natomiast oryginalności powinni zająć się prawnicy obydwu twórców.


W wypadku dzieł nieoryginalnym psim obowiązkiem recenzenta, jako osoby bardziej doświadczonej od potencjalnego czytelnika jest znaleźć w zalewie pozornie jednakowych pozycji tą, która jest z nich najlepsza.


B) Dla kogo piszemy recenzje?


Drugie, ważne pytanie brzmi: dla kogo piszemy recenzje. Co innego jest ważne podczas oceny książki dla powiedzmy grona naukowego, co innego dla np. czytelników tygodnika literackiego celującego do artystów.


Większość mediów publikujących recenzje (a przynajmniej tych, na które narzekam w tym tekście) mieści się w ogólnej kategorii „rozrywka” i pisze o produktach rozrywkowych: książkach z gatunku fantastyki, gry różnego rodzaju, kino rozrywkowe etc. Takich rzeczy nie czytają elity, tylko tzw. szary czytelnik. Kim jest szary czytelnik?


Najczęściej jest to przypadkowy człowiek z Google, który wie niewiele o ocenianym produkcie i Sztuce przez duże SZ. Najczęściej gość albo szuka jakiejś rozrywki lub informacji o rzeczach mogących tej rozrywki dostarczyć. Zasadniczo sposoby szukania rozrywki są dwa: Przypadkowy i Nieprzypadkowy.


Czytelnik Przypadkowy to najczęściej gość, który wchodzi na naszą stronę główną codziennie albo co kilka dni i patrzy na nagłówki newsów, a następnie w niektóre z nich klika, jeśli wydaja mu się interesujące. Ma też nadzieje, że przypadkiem jego ulubiony serwis opublikuje recenzje jakiegoś tytułu, który przypadnie mu do gustu. Czytelnik przypadkowy zwykle posiada jakąś wiedzę na temat danego gatunku i nieźle się w nim orientuje (choćby dlatego, że przeczytał kilkaset recenzji).


Czytelnik Nieprzypadkowy natomiast przychodzi z Google i dobrze wie, czego szuka. Zwykle gość taki usłyszał np. że Dragon Age to świetna gra i szuka informacji, które by to potwierdziły, lub temu zaprzeczyły. Wpisuje frazę w wyszukiwarce i szuka po odpowiednich frazach. Zwykle gość taki nie ma pojęcia o danym temacie. Do grupy tej zaliczamy początkujących hobbystów, ale też np. mamy chcące dowiedzieć się, czy ich siedmioletnia córeczka może grać w to Dragon Age.


Trzecia grupa, najgłośniejsza, ale w sumie chyba najmniej liczna to hobbyści. Hobbyści mają potężną wiedzę, ale recenzje są dla nich mało ważne. Każdy produkt znają już, bo gadali o nim z innymi hobbystami, ukradli z torrentów lub kupili w sklepie na kilka miesięcy przed tym, nim ukazała się dana recenzja. Teksty czytają, bo czują potrzebę obcowania z innymi hobbystami. Jeśli piszemy do medium cieszącego się renomą, to wśród naszych czytelników nawet z 5% mogą stanowić hobbyści. Ogólnie są fajni, można sobie z nimi inteligentnie pogadać, ale teksty lepiej pisać pod kontem dwóch pierwszych grup.


C) Jak oceniamy?


Zasadniczo każdy serwis (gazeta etc.) i każdy autor mają własny pomysł na to, jak oceniać. Część, poważniej podchodzących do problemu ma jakieś, mniej lub bardziej sformalizowane zasady ewaluacji, ale większość idzie na żywioł. Ja osobiście stosuje kryterium konkurencyjności. Tzn. przed wystawieniem oceny dokonuje w myślach zestawienia ocenianego produktu z innymi przedstawicielami podobnych gatunków. Zestawienie to bardzo rzadko umieszczam w tekście, ma mi raczej pomóc w sprawiedliwym wystawieniu oceny.


Zestawiać należy ze sobą przedstawicieli tego samego gatunku. Oczywistym jest chyba, że zjechanie np. komedii jako kiepskiej tragedii jest błędem. Jednak należy zauważyć, że gatunki są pojęciem dość luźnym. Jeśli więc np. recenzujemy serial komediowy, to możemy porównać go np. z książkami Pratchetta, dziełami Moliera, innymi serialami, grami czy nawet anime w tej kownecji. Jeśli natomiast oceniamy kreskówkę pod kontem jej warstwy graficznej to raczej nie porównamy jej do książki czy słuchowiska radiowego.


Punkt ten nasuwa pytanie, na które warto odpowiedzieć. Otóż: znaczna część czytelników zna mnie jako byłego członka redakcji Tanuki.pl i jedną z osób, które w największym stopniu odcisnęły swój ślad na kształcie tej strony (choć na dzień dzisiejszy odżegnuję się od tego, co się na niej dzieje). Dlaczego tak nisko na tym serwisie oceniane komedie ecchi, jeśli ja, jako jeden z głównych ideologów Tanuki.pl uważam, że oceny powinny być wystawiane w swoim gatunku?


Powód jest prosty: bo są to kiepskie serie. Nawet jak na standardy anime.


Zasadniczo Ecchi można rozpatrywać jako przedstawicieli trzech gatunków: filmu animowanego, komedii i filmu erotycznego. Powiedzmy sobie szczerze: większa część z tych serii jest rysowana i animowana kiepsko. W zasadzie jedyną zaletą ich rysunku jest fakt, że ktoś na nich pokazuje bieliznę. Oprócz tego najczęściej są dość biedne i to dosłownie: mają bardzo niskie budżety, co odbija się na grafice. Jedyną jej zaletą jest więc najczęściej golizna.


Niestety jest to zaleta mała. Jeśli porównamy Ecchi z typowym filmem erotycznym (nie mylić z pornografią), to niestety szybko dojdziemy do wniosku, że najwyższych lotów filmem erotycznym te kreskówki nie są. Tak samo nie są one dobrymi komediami. Oglądałem i czytałem tysiące tysięcy komedii, potrafię docenić zarówno South Park czy Kapitana Bombę jak i Moliera albo Fredrę. Niestety typowe Ecchi jest głęboko poniżej poziomu wszystkich wymienionych.


Przejdźmy jednak do tych błędów.


1) Błędy ortograficzne:


Niewątpliwie są najczęstsze. Zasadniczo, o dziwo trafiają się częściej na profesjonalnych serwisach, niż na (dobrych) serwisach amatorskich. Amatorzy, którzy pracują za darmo zwykle mają wyznaczonego korektora, który w niektórych przypadkach nawet zna się na rzeczy, a prawie zawsze na ortografii. Serwisy profesjonale działają za kasę, którą często oszczędzają. Wychodzą więc z założenia, że a) ich pracownicy będą pisać bezbłędnie b) „korekta maszynowa” (czyli sprawdzanie pisowni Microsoft Word) wystarczy.


Zasadniczo co do błędów ortograficznych nie mam wątpliwości: nie powinno ich być. Oczywiście sam walę niesamowite ortografony (wy się jednak cieszcie, że ja w ogóle zrozumiale pisze), jednak nie powinno ich być. Nie na aspirującym do szacunku serwisie. Owszem, na prywatnym blogu lub stronce domowej są jeszcze dopuszczalne. Jednak nie na dużym serwisie.


2) Błędy logiczne, interpunkcyjne i w szyku zdań


Drugi najczęstszy błąd, występuje najczęściej na kiepskich, amatorskich serwisach. Błędy tego typu popełniają najczęściej osoby z niewyrobionym, kiepskim stylem, nie całkiem potrafiące wyrazić to, co chcą powiedzieć. Nie umiem naśladować tego typu błędów, a nie chce ich szukać, żeby nie stawiać nikogo pod pręgierzem.


Zasadniczo błędy te mają status podobny do ortograficznych, tylko są gorsze. O ile te pierwsze są jedynie problemem estetycznym, tak te drugie faktycznie utrudniają odbiór tekstu. Bardzo często zmuszają wprost do tłumaczenia go z prywatnego języka autora na polski. Dyskwalifikuje to każdą recenzję.


Teksty z tego typu błędami bardzo rzadko oglądają świat. Powód jest prosty: jeśli tylko ktoś go przeczyta przed publikacją, to odrzuca go jako nienadający się do niczego bełkot. Prawdopodobnie jednak bardzo duża część artykułów trafiających do każdego medium należy do tej właśnie kategorii. Powód jest prosty: większa część Polaków pisze na tym poziomie. Tzn. większość wali błędami na poziomie szkolnych klasówek, bo na poziomie szkoły zakończyli swą przygodę z pisaniem.


3) Recenzent nie panuje nad warsztatem i / lub językiem


Nie wiem, czy wiecie, ale każde słowo kryje pod sobą jakieś, ściśle określone znaczenie. Niektóre słowa mają znaczenia podobne np. „zły” i „niedobry”, można więc je nimi zastępować. Inne natomiast mają totalnie odmienny sens (choć ich użycie może wartościować podmiot tekstu) i nie za bardzo dają się zamienić na inne.


Autorzy tekstów obarczonych tą wadą nie do końca rozumieją tą zasadę. Często też nie do końca rozumieją to, co piszą. Tak więc zdarza im się wykorzystywać część słów jako synonimów. Tak więc: „oryginalny, ciekawy, pomysłowy, odkrywczy, piękny, zaawansowany technicznie, nowatorski, nowoczesny, odkrywczy” bywa używane jako synonim „dobry”, natomiast „sztampowy, nieoryginalny, przestarzały, kliszowy, nudny, wtórny” i kilkanaście innych słów stanowi synonim dla „zły”.


Zasadniczo na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że słowa te spełniają swoją funkcję. Możemy się chyba zgodzić, że np. sztampowa lub przewidywalna fabuła jest zła, a oryginalna jest dobra.


Jednak autorzy popełniający ten błąd najczęściej zarzucają nas słowami, które nie mają odzwierciedlenia w ocenianym dziele. Tak więc możemy przeczytać, że kolejny, dość odtwórczy film, owszem opowiadający dobrą warsztatowo, ale wytartą fabułę jest oryginalny i nowatorski. Lub, że np. jakaś gra jest sztampowa, bo ma kiepską grafikę. Dla kogoś, kto zna język polski taki tekst jawi się jako chaotyczny i nie niosący wartości informacyjnej.


W wersji chorobliwej tekst pisany przez takiego autora stanowi po prostu bełkot. Roi się od takich określeń, jak „sękate dzieci”, „jurne jabłka” czy „lesiste pustynie”.


4) Fanboizm pozytywny


Istnieje w niektórych środowiskach przesąd, że, żeby pisać o danym gatunku należy go przynajmniej lubić, a najlepiej być jego fanem lub fanbojem. Nie zgadzam się z tym twierdzeniem.


Fani oraz Fanboje generalnie są kiepskimi recenzentami. Powodów tego jest kilka. Najbradziej podstawowym jest jednak to, że goście ci nie widzą wad produktu, który oceniają. Co więcej: nie są w stanie ich dostrzec. Recenzje fanbojów najczęściej stanowią hymny pochwalne na cześć czegoś. Owo coś ma zawsze najlepszą muzykę, najlepszą grafikę, najlepszą fabułę, najlepsze zasady etc. W zależności od tego, w jakim stopniu fanboj jest nie tylko fanbojem, ale też idiotą jego zachwyty są mniej lub bardziej bezpodstawne. Inteligentniejsi dość często potrafią całkiem przekonywająco argumentować. Przy czym często chwyta się argumentów bez znaczenia, rzeczy, które tylko oni widzą, wartości niemierzalnych (np. nieśmiertelnego klimatu), których obecności nie potrafią uzasadnić, głupot, tworów jego własnej wyobraźni (np. „Czarodziejka z Księżyca ma lepszą animacje niż Król Lew”) lub po prostu zmyślają.


Tego typu recenzje tak naprawdę wprowadzają ludzi w czytelników, wmawiając im, że coś jest lepsze niż jest w rzeczywistości. Powodują jedynie frustrację i rozczarowanie odbiorców, którzy dadzą się nabrać, obniżają wiarygodność medium i zasadniczo irytują.


5) Fanboizm negatywny


Drugim powodem dla którego fani i fanboje nie są dobrymi recenzentami, oprócz braku krytycyzmu wobec swego obiektu kultu jest nadmierny krytycyzm wobec innych przedmiotow, choć trochę podobnych. Tak więc fanboje Starcrafta nie cierpią Dawn of War (i na odwrót), jednak jednoczą się z nimi w świętej wojnie przeciwko innym RTS-om, miłośnicy Dragonballa toczą odwieczną wojnę z Narutardami etc.


Zasadniczo fanboj kieruje się w życiu zasadom „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. Jest w stanie jakoś tolerować coś, co nie jest związane z jego hobby, jednak, gdy pojawi się coś podobnego to jest to zawsze fałszywy idol. Fanboj zrobi wszystko, by zniszczyć fałszywego boga.


Najczęściej argumenty fanboja uciekają się znów do klimatu, do tego dochodzi masa czepialstwa, zwłaszcza o wydumane bzdety, do tego jeszcze różnego typu zwidy lub rzeczy, które przeszkadzają tylko jemu. Recenzje tego typu da się streścić do jednego słowa „Bo X nie jest Y, a Y jestm moim bogiem”. Fanboj negatywny można np. narzekać, że Szachy to takie Warcaby, tylko ze śmiesznie udziwnionymi zasadami.


Jeśli więc fani i fanboje nie nadają się na recenzentów, to kto się nadaje? Otóż zasadniczo najlepsi są normalni ludzie posiadający dawkę zdrowego krytycyzmu.


6) Recenzja 2000 znaków w tym streszczenie


Forma ta jest dość powszechna w niektórych środowiskach. W szczególności modna jest w świadku miłośników książki. Wyewoluowała (jak wszystko, co złe) w czasach papieru, w gazetach. Gazety mają dość specyficzne problemy wydawnicze. Otóż: składają się z pewnej, z góry ustalonej liczby stron, którą dzieli się między treści ważne z punktu widzenia czytelników i reklamy. Czasem zdarza się jednak, że na świecie nie dzieje się nic ważnego, albo nie zostanie wykupiona odpowiednia ilość reklam oraz ogłoszeń. Wówczas redakcje radzą sobie puszczając różnego rodzaju zapchajdziury. W większości przypadków tego typu zapchajdziury stanowią np. recenzje filmów, książek etc. Co ciekawe pełnią one bardzo podobną funkcję też w niektórych, specjalistycznych periodykach literackich.


Taka forma recenzji została przejęta przez część serwisów internetowych. Po części spowodowane jest to zapewne konserwatyzmem i przywiązaniem do tradycji papierowych. Po części natomiast neo-konserwatyzmem i przekonaniem, dość niesłusznym, że długich tekstów w sieci nikt nie czyta. Prawda jest trochę inna: nudnych (a raczej: subiektywnie nudnych dla czytelnika) tekstów nikt nie czyta, także w gazetach. Tylko w sieci można ten fakt zmierzyć, choć niezbyt dokładnie.


Uczciwie mówiąc nie wierzę w tego typu artykuły. Powodem jest sama struktura tego typu tekstu. Zwykle zamyka się on w 2000-2500 znaków, czasem, w rekordowych sytuacjach sięga 3000. Sporą część tekstu stanowi zwykle streszczenie lektury lub jakieś wprowadzenie do akcji. By sensownie opisać założenia dość złożonej powieści należy poświęcić 1000 – 1500 znaków, czyli blisko połowę długości tekstu. Następnie przychodzi kilka słów na jego omówienie. Moim zdaniem w tak małej ilości tekstu dogłębna analiza książki jest niemożliwa. Powód jest prosty: powieść jest dziełem niezwykle złożonym. Oceniając ją trzeba wziąć pod uwagę wiele czynników. Tak więc: nie tylko fabułę i wprowadzenie doń czy krótką charakterystykę postaci, ale też sposób budowania fabuły, sposób budowania zakończenia (ksiązki dość często mają zakończenia skopane), prowadzenia narracji, prowadzenia akcji, budowy i przedstawienia bohaterów, budowy opisów, budowy dialogów, użycia niepotrzebnego tekstu, poziom humoru i napięcia. Do tego dochodzi też warstwa językowa książki: zasób słownictwa autora, jego styl, ogólna wiedza, jakość tłumaczenia i setki innych czynników. Wszystko to należy zmieścić w ilości tekstu mniejszej, niż ten akapit. Moim zdaniem jest to niemożliwe.


W efekcie omawiana forma recenzji niesie bardzo nikłą informacje o tekście. Jest więc raczej rozbudowanym blurbem, a nie recenzją z prawdziwego zdarzenia.


7) Recenzja streszczeniowa lub recenzja opisowo-streszczeniowa


Zasadniczo polegają na tym samym. Recenzent, a raczej „recenzent” zamiast skupić się na ocenie danego dzieła zajmuje się jego streszczeniem lub opisem. Ta forma pochodzi ze światków gier i gier komputerowych gdzie (Uwaga! Ważne!) sprawdza się świetnie. W wypadku np. opisu planszówki całkiem niezłym pomysłem jej przeanalizowania jest rozpakowanie pudełka i omówienie każdego elementu z osobna, wyliczając jego wady i zalety. Podobnie w grze komputerowej: można rozbić ją na wiele elementów (tryb single, tryb multi, muzyka, grafika etc.), ocenić każdy z nich osobno i wystawić ocenę na zasadzie od szczegółu do ogółu. Forma ta sprawdza się też w wypadku prac popularnonaukowych, czy podręczników do RPG, które można analizować rozdział po rozdziale.


Kiepsko wypada jednak w przypadku sztuk pięknych jak powieść czy film. Zwykle taka recenzja wygląda tak, że autor najpierw streszcza fabułę dzieła (spoilerując przy okazji wszystko), potem przedstawia charakterystykę postaci, a wypociwszy już 4-5 stronicowy bryk stwierdza, że oczywiście jest to wspaniałe dzieło i poleca je każdemu, mimo, że nie napomknął nawet o np. języku czy stylu pisania.


Tak naprawdę taki twór nie jest jednak recenzją, tylko streszczeniem. By tekst mógł być recenzją musi zawierać element krytyczny. Niestety, powieści czy filmu, które stanowią jedną, integralną całość nie da się ocenić tak, jak np. plaszówki, gdzie oddzielnie można omówić zasady, wykonanie planszy czy pionków. W książce lub filmie tak się nie da, choć oczywiście niektórzy próbują.

Komentarze


Kastor Krieg
   
Ocena:
+2
Interesujący tekst, przedstawia też ciekawie pewne punkty patrzenia na recenzję. Znaczy, "fajny" ;)

@ukradli z torrentów
Jeśli mówisz o filmach, to pomijam nawet merytoryczną adekwatność korzystania z pojęcia "kradzież", żeby flejmu nie było tysięcznego, ale zaznaczę tylko, że ściągnięcie z torków filmu czy innych multimediów na własny użytek jest w Polsce legalne (wystarczy zablokować wysyłanie, czyli być podłą "pijawką"). Czy moralnie chwalebne, pozostawiam indywidualnej ocenie. Proszę jednak nie szafować kryminałem.

@recki na 2k znaków
Diabli, ja nie czytam recek poniżej 20k znaków. Jeśli coś mi się mieści na jednym ekranie, to jest to syf, a nie recenzja. Piszę wstępy do recek w takiej objętości, pf.
13-09-2010 22:38
nimdil
    @torrenty
Ocena:
0
Ja wierzę w orzeczenie sądu w Hiszpanii, który orzekł, że p2p odpowiada pożyczaniu (legalne znaczy).
13-09-2010 23:18
Kastor Krieg
   
Ocena:
0
Sąd w Hiszpanii nie ma nic do rzeczy, nie mamy w UE prawa precedensowego. Polskie prawo stanowi, iż masz prawo ściągnąć film, serial lub muzykę w ramach dozwolonego użytku, o ile robisz to na własny użytek i nie wysyłasz sam.

Ściągnięcie z rapida jest w 100% legalne w Polsce, ściągnięcie z p2p tylko jeśli nie wysyłasz (zblokujesz upload). Jeśli seedujesz, łamiesz prawo.
14-09-2010 00:32
Khil
   
Ocena:
+1
Dawno chciałem napisać wyrzut, że większość internautów pisząc recenzję ma bardziej na myśli 'reklamę'. Zjawisko jest rozpowszechnione do tego stopnia, że już nie czytam recenzji książek - wiem, że dowiem się z nich skrawka fabuły i przeczytam nużącą hagiografię, to wszystko. Brak mi choć małego elementu krytycznego. Nawet recenzje dzieł popkultury, nieprofesjonalne, nie powinny się bez niej obchodzić.
14-09-2010 09:14
~Zireael

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Nie lubisz błędów ortograficznych - zauważyłam dwa. "Kątem" oraz "światku" powinno być.

Tekst czyta się fajnie i szczerze mówiąc jest w nim dużo prawdy. Recenzji na 2k znaków nie rozumiem - jak Konkurs(ik) jest na 9k i ciężko napisać coś dobrego.
14-09-2010 09:44
Podtxt
   
Ocena:
0
Ciekawe podsumowanie, ciekawe obserwacje. Czekamy na więcej?
14-09-2010 10:35
dzemeuksis
   
Ocena:
0
Sondaże, zegarmistrzu, sondaże...
14-09-2010 12:38
AdamWaskiewicz
   
Ocena:
+1
Co do błędów językowych - "zasadą" i "zasadom" to dwa różne słowa. Cudze błendy widocznie łatwiej zauwarzyć niż doszczec własne. ;)

Jeśli chodzi o fanboizm (jest w ogóle takie słowo?) - żeby dobrze o czymś pisać, trzeba się na tym znać. Z reguły recenzenci nie specjalizują się w gatunkach / konwencjach / etc, których nie cierpią, tylko w tych, które lubią. Mało kto ma masochistyczne zacięcie.

Co do długości recenzji - ta powinna być adekwatna do tego, co się recenzuje. Recenzja na kilkadziesiąt tysięcy znaków może mieć sens, jeśli np. piszemy o solidnej podstawce do jakiegoś erpega, ale w przypadku takich dodatków jak ekran MG czy mapka z siatką bitewną rozpisywanie się dwadzieścia tysięcy znaków nie miałoby najmniejszego sensu.

To samo odnośnie recenzji opisowo-streszczeniowej. Ciężko recenzować mapkę bez jej opisywania, prawda?
14-09-2010 13:00
Ezechiel
   
Ocena:
+3
@ Zegarmistrz

Jeśli o danym dziele kultury pisze laik, to trudno od niego wymagać porównań z innymi podobnymi.

Dlatego wierzę w specjalizację recenzentów. I wolę, aby ciężkie planszówy recenzowali ludzie, którzy na nich zjedli zęby.

To się trochę łączy z moim drugim fiołem recenzenckim - a mianowicie z porównaniami. Jako Czytacz kocham porównania i dodatkowe konteksty. Jako autor - również.

Tymczasem przeciętny recenzent polterowy ma z tym problem. A ja chcę wiedzieć czy inne książki autora są fajne, albo jakie inne fajne książki są podobne do danej.
14-09-2010 13:18
Blanche
   
Ocena:
+1
@Ezechiel: niestety, recenzentom, którzy nie piszą sobie a muzom - np. na prywatnego bloga - dość trudno się specjalizować, bo zwykle nie wybierają sami dzieł, jakie oceniają lub wybierają je w mocno ograniczonym zakresie. I bywa, że nagle na takiego delikwenta spada konieczność ocenienia utworu z gatunku, o którym nie ma pojęcia - ciężko wtedy z czymkolwiek takie dzieło porównywać.

Powyżej zakładam oczywiście, że poza recenzowaniem tego i owego ma się jeszcze życie prywatne w postaci szkoły/ studiów/ pracy i znajomych/ partnera, a więc nie siedzi się non stop w domu, czytając wszystko jak leci, bo zwyczajnie nie ma na to czasu. :P
14-09-2010 17:24
earl
   
Ocena:
+1
@Blanche

Ezechiel jest przykładem na to, że można wiele czytać i mieć szeroką wiedzę a jednocześnie nie ignorować swojego życia prywatnego. Nie chcę, aby zabrzmiało to jak wazeliniarstwo, ale jego recenzje z reguły stały na wysokim poziomie i zawsze przyjemnie się je czytało. Wśród innych dobrych polterowych rezenzentów można wymienić m.in. Stinga, który również pisał dobrze, nie zaniedbując jednocześnie życia osobistego. Należy więc stwierdzić, że nie o brak czasu tutaj chodzi a o pewne lenistwo i niechęć do poszerzania swojej wiedzy teoretycznej i praktycznej przez wielu recenzentów.
14-09-2010 23:10
Blanche
   
Ocena:
0
@earl: trudno mi wyobrazić sobie niechęć do poszerzania wiedzy dot. swojego hobby, jeśli tylko ma się na to czas. Być może po prostu wychodzę z założenia, że wszyscy są tak zajęci, jak ja - dwa kierunki filologiczne to naprawdę sporo czytania i przychodzi taki moment, kiedy człowiek nie chce już patrzeć na literki bez względu na to w jakim są języku. :P
14-09-2010 23:35
Ezechiel
   
Ocena:
0
@ Blanche
"Być może po prostu wychodzę z założenia, że wszyscy są tak zajęci, jak ja - dwa kierunki filologiczne to naprawdę sporo czytania i przychodzi taki moment, kiedy człowiek nie chce już patrzeć na literki bez względu na to w jakim są języku. :P"

Zacznij grać w planszówki. Szept chętnie przyjmie rozsądnych recenzentów. W planszówkach nie ma zbyt wielu literek. ;-)

"Powyżej zakładam oczywiście, że poza recenzowaniem tego i owego ma się jeszcze życie prywatne w postaci szkoły/ studiów/ pracy i znajomych/ partnera, a więc nie siedzi się non stop w domu, czytając wszystko jak leci, bo zwyczajnie nie ma na to czasu"

Kiedyś Ci powiem ile książek i gier zrecenzowałem w trakcie doktoratu z chemii. Na razie licznik tyka.

@ Earl
Dzięki za ciepłe słowa. Braki w wiedzy to jedno (co jest oczywiście niewybaczalne). Brak umiejętności syntezy i analizy fragmentów dzieł to drugie.
15-09-2010 10:26
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Recki Ezechiela czyta się jak dzieła sztuki, a ja czasami wolę krótką i zwięzłą reckę, niż literaturę piękną. Czasami, bo to zależy od humoru i pogody.
15-09-2010 15:16
Kumo
   
Ocena:
0
Należałoby zwrócić uwagę na to, że osoba znająca i lubiąca daną rzecz/gatunek niekoniecznie musi być fanbojem.
15-09-2010 23:16
Headbanger
   
Ocena:
0
@Kastor napisał:
"Diabli, ja nie czytam recek poniżej 20k znaków. Jeśli coś mi się mieści na jednym ekranie, to jest to syf, a nie recenzja. Piszę wstępy do recek w takiej objętości, pf."

Nie no bez przesady. Dobra recenzja nie jest ani za krótka, ani za długa. 5-10 tyś znaków w większości wypadków wystarczy. Jak opisujesz coś naprawdę epicko wielkiego to do 15 jest akceptowalne. Powyżej tego to jest ścieranie się i wodolejstwo, albo opisywanie każdej strony/etapu po kolei co niespecjalnie jest istotne w recenzji.
No offense ale z twoją "Roboticą" się ścierałem. Ogólnie bardzo dobra recenzja, ale balansowała na granicy przesady IMO.
16-09-2010 00:56
~Anonim

Użytkownik niezarejestrowany
    Ad piractwa
Ocena:
0
@Kastor Krieg
Zasadnicza uwaga: piractwo to nie jest złamanie prawa - w sensie konkretnego przepisu ("nie będziesz udostępniał, bla, bla, bla") - tylko złamanie umowy licencyjnej. Yup, kupując grę czy film ty nie kupiłeś fizycznie gry, tylko licencję na jej użytkowanie. Licencja mówi parę fajnych rzeczy w tym np. zabrania udostępniania produktu dalej. W momencie gdy ściągam grę z torrentów w sensie prawnym nie wyraziłem jeszcze zgody na warunki licencyjne - więc nie łamię licencji. Robię rzecz całkowicie legalną - stąd wziął się ten mit że ściąganie jest legalne. Więcej nawet - jak długo nie klikniemy "Akceptuję warunki licencji" podczas instalacji - udostępnianie też jest legalne!

Co jest nielegalne? Ano w momencie gdy klikniemy "Akceptuję warunki licencji" podpisujemy na siebie wyrok: nie ważne czy ściągnąłem, czy pożyczyła mi Marysia z klatki obok: od tego momentu łamię umowę licencyjną, ponieważ nie wniosłem opłaty za produkt na rzecz producenta.

Yup, dokładnie tak: ściągać i udostępniać ci wolno. Nie wolno ci tylko zainstalować i używać tego co ściągnąłeś :)

To tak ad wszystkich miłośników mitu "ściągnanie jest fair" :) - Przy okazji, polecam czytać umowy licencyjne. Bardzo fajne teksty, np. ta Skype'a, z zapisem pozwalającym, ni mniej ni więcej, tylko szpiegować wszystkie dane wysyłane i odbierane przez komputer użytkownika z sieci :)
20-09-2010 03:09
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Anonim
Kastor pisał o ściągnięciu "filmu, serialu lub muzyki" do czego Twoja wypowiedź (zgodna z prawdą) nijak się nie odnosi, gdyż normy prawne dotyczące tego rodzaju multimediów traktują je jako zawartość fizycznego nośnika.
20-09-2010 09:39
Kamulec
   
Ocena:
0
Anonim - gratuluję mówienia o sprawach, na których się nie znasz. Radzę otworzyć ustawę o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Rzuć okiem na to, co o ustępie 1. artykułu 23. mówi artykuł 77 i nie wprowadzaj ludzi w błąd.

Do tekstu - nie zgodzę się z punktem o długości. O ile coś jest napisane treściwie i dobrze nie uważam, by długość była kluczowa. Oczywistym jest, że w krótszym tekście zawrzeć można mniej, lecz potrzeba mniej czasu na pozyskanie przybliżonych informacji.
21-09-2010 05:08
Alice Mae
   
Ocena:
0
To i ja swoje 3 grosze o długości dodam:)
Pisałam recki muzyczne, i długie i krótkie. Z długich jestem zadowolona - wymagały przesłuchania płyty przynajmniej kilkanaście razy, pogrzebania w poprzednich płytach, bio zespołu, charakterystyce gatunku, porównania z innymi grupami.. Fajnie było, choć szkoły muzycznej nie skończyłam:)

Dla innego źródła pisałam krótkie recki - razem z szortami na hmm.. 100 znaków? może 150. To była raczej reklama. Krótka zajawka, po przeczytaniu której czytelnik miał się poczuć "fajnie". Wynikało to z narzuconej mi konwencji. Można na prawdę ciekawie uwydatnić wszystkie dobre strony dzieła (i najbardziej rażące złe) nie wartościując nic wprost. Przy czym trzeba było wyjść z założenia, że jeśli jakaś płyta jest kiepska, nieciekawa, chcę to odradzić - to po co o tym w ogóle pisać? Napisanie takiej recki wymagało pójścia na koncert i wysłuchania kilku piosenek "promo z nowej płyty" lub wysłuchania 30sekundowych próbek z neta (można było w ten sposób zrecenzować płytę zanim się jeszcze ukazała).

Chyba wolę te dłuższe recki - ale może tez bez grafomanii? Dużo miejsca na tekst tworzy pokusę rozlewania się na offtopy - a 17k znaków (a tyle ma powyższy wpis) to dla mnie już za dużo jak na reckę. Chcę czytać tyle o jakimś dziele - przeczytam pierwszy rozdział:)
28-09-2010 23:08

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.