No i tak się stało, z całej ekipy #cthulhu-pl na Magikon pojechaliśmy tylko ja z Ulmem. Ulmo pełen nadziei w związku z prowadzoną sesją tandemową w klimatach II wojny światowej, ja - zestresowany, niewyspany, uzbrojony w discmana i paczkę papierosów oraz luźne notatki, które na konwencie miały się zamienić w prowadzone przygody. Udało się w trzydziestu procentach. Ale o tym później.
Warszawa to najbardziej sku****łe miasto na świecie, zamieszkane przez świrów , którzy zamiast ci powiedzieć jak gdzieś dojść, poinstruują cię do któego wsiąść tramwaju, nawet jeśli byłoby to po drugiej stronie piep****ej ulicy. Ale trudno, po godzinie bezładnego kluczenia po warszawskim pigalaku, czyli tunelach dworca centralnego ( tych ze sklepami, oczywiście ) trafiliśmy na odpowiedni przystanek, wsiedliśmy w odpowiedni tramwaj i wysiedliśmy tam gdzie trzeba. Bądźcie z nas dumni - w Warszawie to naprawdę cud, zwłaszcza dla takich dwóch jeleni z mazurskiej prowincji jak ja i Ulmo. Znalezienie odpowiedniej podstawówki to też był problem ( adres podany na stronie konwentu okazał się być błędny ), ale pomogło nam dwóch cholernie miłych panów o aparycji Mirka z programu Bar, ( czyli łysa czacha, kieta i solarka ), którzy na zadane pytanie ' ej, gdzie jest najbliższa podstawówka?' odpowiedzieli : 'o, tam, właśnie byliśmy ***** małolaty'. I od razu zrobiło się wesoło.
Po dotarciu na kowent ludzie którzy siedzieli na tzw. akredytacji strasznie się chyba ucieszyli że ktoś w końcu przyjechał - ludzi w porównaniu z np. Krakonem było naprawdę mało, trochę zrzedły im miny gdy się dowiedzieli, że jesteśmy Mistrzami Gry, że nie płacimy żadnej kasy tylko, co gorsza, oni płacą nam. Ale i tak było przyjemnie, urzekła mnie zwłaszcza pewna pucułowata blondynka o strasznie uroczej buzi z którą wymieniliśmy całusy - przypadkowo potem trafiłem na jej prelekcję o Neilu Gaimanie, szkoda tylko że prelekcja była trochę bez sensu i z Gaimanem samym miała niewiele wspólnego. Ale dziewczę urocze i serdecznie pozdrawiam. W każdym razie co zrobiłem najpierw : poczyniłem kroki w skombinowaniu śpiwora ( oczywiście zapomniałem ) oraz w przełożeniu sobie sesji. Drugą sesję miałem od 12 do 16 w niedzielę , a chciałem jechać sobie o 15. Sesję udało się przełożyć na sobotę północ, co, jak się potem okazało, było błędem. Ale o tym później.
Teraz o podstawowych wadach tego niby - konwentu, które walnęły mnie w oczy już po dwóch godzinach. Primo - strasznie cieniacki program i cholernie mała ilość prelegentów. Secundo - zero sklepów rpg-owych, zero stoisk na których można było kupić książki czy komiksy. O sorry, w sobotę było jedno, ale to, czego ten koleś miał najwięcej, to czeskie komiksy porno. No i tertio - brak sali kinowej. A ha, no i jak ktoś bardzo mądrze zauważył, konwent jest z okazji setnego numeru MiMa, natomiast nie było ani samego numeru, ani żadnej imprezy z nim związanej. Sama prezentacja 'Hell On Earth', niby nowej gry Maga, wyglądała tak - dziesięciu zmęczonych życiem koleżków na krzesłach i Cierzy mówiący tak żwawo i głośno, że Tadek Mazowiecki to przy nim deathmetalowy krzykacz. No nie wiem, może potem chłopaki się rozkręcili, ale te 10 minut które tam spędziłem na pewno nie zachęciło mnie do kupna tego podobno super systemu. Fajnaa też była swoją drogą prelekcja Szaleńców , na której Joasia była tak podekscytowana zrobieniem z Earthdawna anime, że o mało co nie wybuchła. W sumie miałem z niej niezły ubaw, ale taki pozytywny, widać że dziewczyna strasznie kocha swojego męża ;-).
Przejdźmy teraz jednak do ciekawszych i milszych rzeczy na konwencie. Z racji, że Ulmo opuścił mnie około 20 i poszedł z jakimiś jeleniami grać w Deadlandy, ( ja spotkałem w międzyczasie koleżkę którego znam straaasznie długo i trochę się z nim zagadałem - pozdrówka, Bartek ), w pewnym momencie zostałem sam jak paluszek w sercu polskiego fandomu i zupełnie, cholera nie wiedziałem co z sobą zrobić. W tym momencie na horyzoncie pojawiło się dwóch kolesi , starych przyjaciół #cthulhu-pl i równie wystrzałowych jak wódka z Red Bullem, czyli Komix i Krakonman. Po uściskach i wyzywaniu wjechaliśmy na kalambury i popatrzyliśmy trochę najpierw na fandomiarzy pokazujących tytuły książek tyłkiem, a potem próbowaliśmy ( bezowocnie ) namówić Scolmana ( szara eminencja polskiego środowiska GS!!! ) żeby poszedł z nami się trochę naczesać ( oczywiście jako członkowie najbardziej morderczej ekipy konwentowej w Europie Środkowo Wschodniej mieliśmy głęboko w d**** powszechny zakaz picia alkoholu ). Scolman, jak się okazało, abstynent ( ale i tak równy chłop ), poszedł z nami dla towarzystwa do całodowego monopolu w Hali Mirowskiej. Gdy wracaliśmy objuczeni woltażem, nagle zza rogu wyłonił się mały krótko ścięty chłopak z wielkim plecakiem, gadający przez komórkę z Ingwarem. Gdy już skończył, najpierw na nas popatrzył , potem spytał się, którędy na konwent, a następnie wyrecytował nasze ksywy i przez chwilę mocno się przestraszyliśmy. Gdy okazało się, że to Rust we własnej osobie , uściskom nie było końca. Potem już cały wieczór minął na typowym konwentowym hardcorze - alkohol, hulanka, swawola, wygłupy i obrażanie ludzi. Jak to mówią - tam gdzie są ludzie z #cthulhu-pl , zawsze jest ciekawie.
Następny dzień minął pod znakiem poważnych gadek o rpg i na prowadzeniu. Przed sesją o 16 czułem się trochę jak przed pójściem do dentysty - miałem prowadzić Gasnące Słońca, a z moją nienawiścią do mechanik wszelakich i sztywnego trzymania się ram podręczników istniało ryzyko zjechania mnie przez GSowych purystów. Jednak było bardzo miło - chciałem pozdrowić ludzi, którzy pomęczyli się na mojej sesji - Gregga, Bartka, przemiłą blond dziewuszkę i pana z ochrony, którego postać do GS zbiłaby z tropu samego Billa Bridgesa. Potem o dwudziestej udałem się na tandemową sesję Ulma i Yubiego, na której byłem podstawionym graczem - czytaj hitlerowskim konfidentem :-). Tutaj muszę chłopców pochwalić - pół - drama, pół - sesja sprawdziła się w 1000 procentach. ZC 1940 w ich wydaniu to naprawdę mocna rzecz, a "Babie lato", czyli prowadzona przez nich przygoda to coś, czego po prostu szukam w rolplejach. Emocje, klimat, zaangażowanie, super odgrywanie postaci i odpowiednia muzyka złożyły się na zaiste morderczą mieszankę. Kto nie był, ten trąba, a ja żałuję, że o godzinie 12 zostałem już uśmiercony przez hitlerowców - powód był jednak prosty, o 12 miałem poprowadzić kolejną sesję GS. I wtedy zaczęła się zwała. O tej godzinie miały odbyć się dwie sesje GS - moja i Scolmana. Gdy wpadłem do sali, Scolman, siedział już ze swoimi graczami, a po moich nie było ani widu, ani słychu. Zaintrygowany złapałem Artura - człowieka odpowiedzialnego za sesję - i spytałem się go, czy na moją grę rozdał jakiekolwiek bilety. Ten zdziwiony odparł że owszem, rozdal cztery, i zupełnie nie wie gdzie ci ludzie są. W końcu stanęło na tym, że miałem prowadzić ludziom na akredytacji. Przez niecałą godzinkę, przez którą zdążyłem wytłumaczyć im świat, kim są i co mają zrobić ( nie prowadziłem jednak wtedy GS, zdecydowałem się na coś własnego - opartego mniej więcej na komiksie 'City of Silence' Warrena Ellisa, kto czyta, ten kuma ), było strasznie przyjemnie, jednak potem upierdliwy dziad, który robił za dozorcę, poinformował nas, że dwie osoby z ochrony spożyły za dużo alkoholu i robią dym. Sytuacja zrobiła się trochę dziwna, i zrezygnowaliśmy z dalszego grania ( do pani w okularach - obiecuję kochanie że dokończę tę sesję na następnym konwencie, jak się spotkamy ! ). Okazało się jednak, że jeden z owych naczesanych panów zagwarantował wszystkim więcej rozrywki niż wszystkie prelekcje i konkursy Magikonu razem wzięte. Otóż ów pan, król fandomu z pentagramami namalowanymi mazakiem na chińskich trampkach ( autentyk !!!! ) zdecydował się wyrazić swój bunt przeciwko społeczeństwu i przed całym audytorium swojej sali oddał mocz na podłogę. Akcja totalna, pan ma u nas zdjęcia, piwo i pozdrowienia, oraz pocieszenie po jutrzejszym kacu moralnym. W końcu, po kolejnej porcji brechtu z ludzi i wygłupów zalegliśmy w śpiworach ( ja w jednym śpiworze z Komixem - bez aluzji ).
Opuściliśmy Magikon około 13 w niedzielę. Zmęczeni, zadowoleni i wnerwieni. Zmęczeni, bo spaliśmy 4 godziny przez dwie doby. Zadowoleni, bo udało się nam zrobić trochę dobrego rpg, które będziemy bardzo miło wspominać i znów spotkaliśmy się z ludźmi. Wnerwieni, bo organizatorzy konwentu dali centralnie d*** i nie zagwarantowali uczestnikom rzeczy wartych owych 60 zeta akredytacji. Jeszcze raz powtarzam - brak dobrych sklepów erpegowych, sali kinowej, dobrych gości to niewybaczalne błędy na konwencie, organizowanym zwłaszcza przez bardzo prestiżowe wydawnictwo, a nie przez kluby fantastyki, jak np. Imladris ( który kosztował dwa razy mniej i był dwa razy lepszy ). Ludzi było strasznie mało, szkoła świeciła pustkami a ludzi w pewnym momencie ogarniał totalny marazm i niechęć do wszystkiego ( może dlatego nikomu się nie chciało odwiedzić mojej sesji ? bo podobno dobrze prowadzę ;-))) ). Mam nadzieję że Kreczmar i spółka wyciągną jakieś wnioski z tego Magikonu i do następnego przyłożą się trochę lepiej. Na koniec pozdrowienia : wszyscy z sali, bez faworyzowania, Cierzy - za rozgałęziacz, ludzie z akredytacji - za bardzo miły początek sesji, pani z Green roomu za miłą rozmowę o Jarmuschu i Wong Kar Wai, Artur Skrzeczanowski - za pomoc w prowadzeniu, miłe słowa i sorry za mazanie na tablicy, pani z bufetu - że robiła naprawdę MOCNĄ i DOBRĄ kawę. To tyle. Wszystkie sytuacje i postacie przedstawione w tekście są prawdziwe. Jakub Żulczyk "Rork"