Naturalna kolejką rzeczy duet ten ma sprzeczne interesy. Obowiązkiem krytyka jest informować o tym, co po warto i należy sięgnąć, a jaką pozycję ze wstrętem odrzucić. Autor, w swoim dobrze pojętym interesie, chce, by to jego właśnie dzieła cieszyły się popularnością, gdy dokonania innych wędrują na przemiał. Antagonizm ten wydaje się w teorii łatwy do pogodzenia - człowiek pióra powinien pisać jak najlepiej potrafi, jego surowy sędzia - oceniać jego dokonania uczciwie. Niestety, prosty ów mechanizm ulega w naszym ukochanym środowisku poważnym zaburzeniom. I nie jest to, niestety, incydent, jednorazowa wpadka nazbyt krewkiego publicysty czy gwałtownego pisarza. To jest norma.
Autor w pocie czoła pisze dzieło. Czy będzie to artykuł, czy książka, czy podręcznik do gry fabularnej - wkłada weń serce i umiejętności. Jako że jest amatorem, nie masz bowiem w naszym piekiełku jeszcze profesjonalistów na miarę Sapkowskiego, idzie mu raz lepiej, raz gorzej. Potem wielkie literackie dokonanie ukazuje się drukiem. Autor unosi się kilka centymetrów nad fotelem, bo zobaczyć własne słowa w EMPIKu rzecz niebagatelna, i nadyma się. Zapomina, że - najpewniej - jego tekst ma niedostatki i barki, że on sam nie jest jeszcze laureatem literackiego Nobla, a człowiekiem publikującym na rynku tak małym, ze przy odrobinie pracy ukazać się na nim może każdy. Zapomina, że gusta bywają różne i że to, co jeden okrzyknie dziełem geniuszu, inny zmiesza z błotem i nieczystościami.
W tym samym czasie do pracy rusza krytyk. Kiedy tylko o uszy obije mu się, że oto powstaje nowy produkt, szuka jego minusów. Nie interesuje go właściwie z czym będzie miał do czynienia - interesuje, jak zganić. Dobry atak jest prosty i efektowny, człowiek, który gani, błysnąć może mądrością i doświadczeniem, obyciem w literackim świecie, potraktować kogoś z góry, a wiec samemu się unieść. Nim jeszcze dzieło zobaczy, wie już, ze będzie zły, bo polski, bo po amatorsku zrobiony, bo źle pomyślany, źle zilustrowany i obliczony na wyciągnięcie pieniędzy. Kiedy rzecz wreszcie dostanie się w jego ręce, chłosta ją bez litości, by potwierdzić swoją wcześniejsza opinię.
I tu rodzi się konflikt. Niezależnie od treści recenzji autor czuje się skrzywdzony - tylko pean może zaspokoić jego rozdęte od farby drukarskiej ego. Tymczasem krytyk nie przebiera w środkach wykazuje się brakiem kultury, nie wspominając ani słowem o zaletach dzieła. Autor sugeruje, że krytyk powinien napisać lepsze, albo jest eunuch. Recenzent odparowuje mu przykładem z mostem, który znamy wszyscy. Zaczyna się wściekła pyskówka.
I tu właśnie wkraczają prawa czytelnika. Choć wiem, jak trudna bywa tego typu pokora i sam niegdyś wdałem się w bezsensowną kłótnię o wartość merytoryczną własnej pracy (pojawił się w niej i eunuch, i most), wiem też, że w każdym przypadku to krytyk jest w swoim prawie. Bo, choć wydawać by się to mogło niesprawiedliwe, jest człowiekiem, który wykorzystuje swoje czytelnicze prawo - ocenia publikację, z którą się zapoznał. To, czy ocenia ja sprawiedliwie, jest jedynie kwestią jego poczucia przyzwoitości, bo i Iliadę można zmieszać z błotem. Ważne, że autor nie ma w tym przypadku nic do powiedzenia.
Taki już fach literata - pisze i pozwala, by inni czytali. Nie może stanąć nad każdym i powiedzieć mu, o co chodzi w jego pracy. Nie dowiedzie wszystkim, skąd bierze się jego geniusz. Słowo pisane musi obronić się samo. Jeśli zawiodło, znaczy, że autor spaprał robotę i czytelnikowi rzecz z czystym sumieniem może się nie podobać. Może nawet powiedzieć o tym innym. Może ich ostrzec. A autor musi to z pokorą znieść, bo jeśli miało się odwagę, by opublikować, trzeba również znieść recepcję, jakąkolwiek by ona nie była.
Tymczasem notorycznie pojawiają się polemiki do recenzji. Każde złe słowo spotyka się natychmiast z atakiem wściekłych autorów. Nieprzychylna recenzja opatrzona jest komentarze, urażonego twórcy, który tłumaczy tumanowi -czytelnikowi co ma mu się podobać. A na to jest, drodzy koledzy po piórze, już za późno. Trzeba było pomyśleć o tym zawczasu, nim efekt waszej pracy zamknął się w kolorowych okładkach.
Krytyka bywa różna, czasem bardzo niesprawiedliwa. Jeśli jednak dzieło jest dobre obroni się samo, lub znajdzie się inny czytelnik, który podniesie rękawicę. Przykro jest oglądać, jak pisarz woła „bo nikt mnie nie rozumie! To jest płód wielkiego umysłu i nieprzeciętnego talentu!”. Przykro jest widzieć, jak poważni ludzie obrażają tych, do których piszą. Przykro, kiedy ludzie wyzywają się wzajem od tumanów, nie mogąc zrozumieć, że gusta są różne. Przykro i niesmacznie. Zwłaszcza, że najczęściej broni się w ten sposób miernoty.
Inna sprawa, że i korzystający z praw czytelnika krytyk powinien dwa razy się zastanowić. To nieprawda, ze widzi, gdy ów metaforyczny most jest dziurawy. Może co najwyżej powiedzieć, że jego zdaniem konstruktor nie stanął na wysokości zadania i źle mu się po moście spaceruje. Może to nawet argumentować. O ile jednak błąd nie jest odstępstwem od rygorystycznej i jasno sformułowanej normy - ortograficznej czy gramatycznej. Póki w grę wchodzi wartość merytoryczna powinien pamiętać, że jest tylko indywidualnym czytelnikiem, a nie demokratycznie wybranym trybunem czytelnictwa na świecie. Ze wyraża swój, a nie powszechny osąd. I że niepotrzebnie negatywna krytyka zrobi z niego durnia w oczach tych, którzy sami po tekst sięgną.
Jako autor chciałbym widzieć sprawiedliwą krytykę. Jako krytyk - czytać dobre książki. Jako czytelnik - nie oglądać autorów, którzy zniżają się do żałosnego skomlenia o akceptację, ukrytego za kłótnią z czytelnikiem i recenzentów, którzy nie wykorzystują swojej pozycji by błyszczeć czyimś kosztem i załatwiać osobiste porachunki. Książki do przeczytania i krytyków, którym ufam, wybieram sam.