» Teksty » Artykuły » Batman: Początek

Batman: Początek


wersja do druku

Batman: Rok później


Batman: Początek
Niepostrzeżenie upływa rok od kolejnego powrotu Batmana, można więc na chłodno i spokojnie zdać sobie sprawę z wagi wydarzenia, jakie miało miejsce w kinie dwanaście miesięcy temu. Powstał bowiem film ważny. Ważny z wielu powodów. Przyjrzyjmy im się jeszcze raz. Naturalnie, z pewną dozą dystansu i przymrużeniem oka. Mówimy przecież o rzeczach niezbyt poważnych, nie zaś o piłce nożnej.

Narodziny Batmana
Przede wszystkim, po raz pierwszy - tak, nie waham się tego powiedzieć: po raz pierwszy - stworzono film o prawdziwym Batmanie. "Ale kim lub czym jest ten prawdziwy Batman?", można zapytać. Jak określić, co jest, a co nie jest prawdziwe i kanoniczne w postaci, która posiada niezliczoną liczbę wcieleń i przez lata swojego istnienia ewoluowała w rozmiatych kierunkach. Kto inny ubierał kostium nietoperza u Kane’a i Fingera, kto inny u - wyliczając najważniejszych, których mogliśmy poznać w Polsce - Moore’a, Granta (o Millerze później) czy Burtona wreszcie.

"Kim jest prawdziwy Batman?" Oczywiście, takie pytanie zadać może jedynie osoba, która fanem Człowieka-Nietoperza nie jest, bo dla wielbiciela jest to pojęcie pierwsze (z definicji niedefiniowalne) i nie ulega wątpliwości, że dopiero Christopher Nolan zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi. Ale nie każdy ma to szczęście, by być maniakiem Gacka. Co gorsza, śmiem twierdzić, iż w powszechnej świadomości funkcjonuje od lat piętnastu niejasna figura, która najczęściej przyjmuje twarz wykreowaną w dwóch filmach Tima Burtona. A przecież obraz namalowany przez tatusia Edwarda Nożycorękiego łączy z Batmanem jedynie tytuł i imiona postaci drugoplanowych! Owszem, powstało dzieło intrygujące, z doskonałą scenografią i muzyką oraz klimatem, ale z Batmanem niewiele mające wspólnego.

No bo (zerknijcie na zdjęcia) jak tu brać na poważnie Micheala Keatona? Przecież każdy, kto spojrzy na jego poczciwą, statusiałą gębę, nie ma prawa uwierzyć, że to facet "nie do wyjęcia". Z tym jeszcze pół biedy, gdyż kostium i maska niejednemu ciamciakowi dodają animuszu i seskapilu. Ale gdzie tu postawa i postura playboya, którego skrycie nienawidzą wszyscy męscy mieszkańcy Gotham? Albowiem Batman to przede wszystkim Bruce Wayne, czyli człowiek z krwi i kości. Tymczasem krwi i kości w Keatonie deficyt. Val Kilmer ze swoimi króliczymi ząbkami wypada chyba jeszcze gorzej (nie lada wyczyn), a George Clooney, jedyny z trójki Batmanów, który miał szansę powodzenia, został zapakowany w plastik i otoczony plastikiem (wybacz Arnie), co usprawiedliwia jego klęskę (wolimy cię walczącego z Oceanem, George!).

Słabość tych kreacji podkreśla jeszcze fakt, iż po latach wspominamy przede wszystkim szalejącego Jacka Nicholsona (Joker) oraz obleśnie rozerotyzowanego Danny’ego DeVito (Pingwin) i zmysłową Michelle (wiadomo, o kogo chodzi, prawda?). I choć jeszcze gorsze decyzje Schumachera oraz Camerona stawiają twórcę dwóch pierwszych ekranizacji w korzystniejszym świetle, marne to usprawiedliwienie dla haniebnej decyzji reżysera formatu Tima B.

Mistrz gotyckich opowieści wziął legendę i opowiedział swoją własną, skądinąd świetną, historię. O kim? Szczerze mówiąc: nie mam pojęcia. Najpierw o piszczącej Kim Basinger, a potem o seksualnych motywacjach noszenia maski (pachnie to Moorem na kilometr), ale na pewno nie o Mrocznym Rycerzu. Na pozostałych reżyserów spuśćmy łaskawą zasłonę milczenia. Na przyszłość niech pozostaną przy zatapianiu Titaników.

Ojciec chrzestny Nolan
I pomówmy o Nolanie. Jest on geniuszem (Geniusz - osoba, która wie, co i jak należy zrobić, by wszystko było w porządku, co zazwyczaj polega na zastosowaniu prostych środków, na które nikt inny wcześniej nie wpadł), bo:

Po pierwsze, wybrał do głównej roli aktora młodego, który nie zyskał jeszcze statusu wielkiej gwiazdy. Dzięki temu szło się do kina na Batmana, a nie na Leo DiCaprio czy innego Pitta. Do tego Christian Bale idealnie wpasowuje się w wizerunek przystojniaka o lekko kwadratowej szczęce (bez tego Keatonowskiego dziubka), która przystoi zarówno bawidamkowi z wyższych sfer jak i pogromcy złoczyńców. Chwyt równie prosty, co dobór obsady we Władcy Pierścieni.

Po drugie, sprawił, że wielkie nazwiska z drugiego planu nie przepełzły na pierwszy, lecz stworzyły tło dla głównej postaci. I jeśli jeszcze postawienie na Liama Neesona (ksywa "Pan Buła", proszę nie pytać dlaczego) to prosty zabieg oparty na skojarzeniu aktora z rolami mentorów (Feel the Force, Bruce), tak grający często szaleńców Gary Oldman jako Gordon czy Morgan Freeman jako Lucius to prawdziwe strzały w dziesiątkę. Sposób poprowadzenia obu ról otwiera przy tym spore możliwości na przyszłość. Oj, chyba wraz z pojawieniem się Jokera dojdzie do jakiegoś zabójczego żartu...

Po trzecie, nie zabrał Gackowi gadżetów, ale dostosował je do realiów XXI wieku. W tle pozostał kostium gotyckiego miasta, ale reszta jest już bardzo nowoczesna i nie trąci myszką. Udało się przy tym połączyć umowność z logiką (filmową oczywiście). Jeśli Batman dokonuje czegoś niezwykłego, to ograniczona wyobraźnia relisty powinna znaleźć dla siebie jakieś racjonalne wytłumaczenie.

Po czwarte, zatrudnił kogoś, kto potrafi ustawić walkę. Nie zapomniał przy tym o niuansie, który dziwnym trafem umknął poprzednikom - Batman nie zabija. Zadanie domowe: policzyć, ilu drabów Mroczny Rycerz wysłał z premedytacją na tamten świat we wcześniejszych częściach.

Po piąte, stworzył smutną historię. Nie rozdzierający serce dramat, ale jednak opowieść podszytą nutką tragedii. Warto tutaj oddać honor Burtonowi, któremu ten zabieg udał się w drugiej części cyklu, ale tam problem dotyczył nie traumy Wayne’a, lecz emocjonalnego rozedrgania Catwoman. Nolan nie pozostawia Nietoperkowi złudzeń - los człowieka w masce jest przesądzony, nie będzie buzi-buzi i kobiety jako trofeum przed napisami końcowymi. Dokuczał ci ból świata i postanowiłeś zostać bohaterem? Masz za swoje.

Odkrycie komiksu
Jednakże największą zasługą, jaką twórca Memento oddał przemysłowi filmowemu, jest odkrycie dla niego konwencji komiksowej (w jej superbohaterskiej odmianie). Co prawda nakręcono już wcześniej na wskroś komiksowego Niezniszczalnego czy fantastycznie pastiszowych Iniemamocnych, ale dopiero porządny komiksowy film o najoryginalniejszym bohaterze tego medium ma szansę dokonać przełomu. Czy wykorzystają to inni filmowcy, trudno dziś orzec, ale można mieć taką nadzieję. Tymczasem warto odnotować nowe zasady, jakimi kierowano się podczas kręcenia najnowszego Batmana.

Dotychczas adaptacje komiksów wpisywały się w model kina akcji. Zmieniano jedynie estetykę, schemat pozostawał ten sam. Bohater lub grupa bohaterów stawała naprzeciwko Wielkiego Zła i musiała je pokonać, po drodze pokonując kilka zakrętów i zatrzymując się na czerwonym świetle. Sam fakt pojawienia się na ekranie superbohatera był zaledwie pretekstem do popisów dla speców od efektów specjalnych i oferował odświeżenie repertuaru ciosów, które można pokazać w finałowej walce.

Tymczasem tematem komiksu superbohaterskiego jest zastrzeżony znak towarowy, którego logo widnieje na okładce. Superman może tłuc się z grzybem z kosmosu, a Spiderman być ofiarą mobbingu w redakcji Daily Bugle, ale i tak motywem, wokół którego kręci się akcja, jest bycie bohaterem samo w sobie. Oraz wszystko, co z tego faktu wynika: podwójna tożsamość, związane z nią problemy osobiste, tragedia z dzieciństwa. Resztą, czyli "butowaniem" niemiłych jegomościów (Scarecrow i Rhaz są dość pretekstowi) i ratowaniem świata, pochwalić mogą się również bohaterowie innych gatunków. Rambo rozwalał przeciwników na pęczki, ale tylko widz-masochista chciałby zagłębiać się w jego bujną osobowość.

Christopher Nolan miał chyba świadomość, iż musi umiejętnie wybrać źródło inspiracji. Odwołać się do kogoś, kto przed nim zdystansował się do zużytej materii komiksu i uformował ją na nowo. Wybór mógł paść tylko na kogoś z pary: Alan Moore - Frank Miller. A jako, że nazwisko tego drugiego nierozerwalnie wiąże się z udanymi powrotami mrocznych rycerzy, duch autora Sin City unosi się nad całym projektem (Moore najwyżej majaczy w tle).

Komiksowy Year One posłużył do odświeżenia wizerunku znanego bohatera, co jest zjawiskiem dość częstym w tej branży. Raz na jakiś czas usuwanie nadmiaru tłuszczu i facelifting stają się koniecznością dla skostniałych uniwersów. Nolan przejął jednak nie tylko kilka dobrze pomyślanych scen, ale cały pomysł na kostrukcję fabuły. Zburzył Gotham, by wznieść je na nowo. Jedyne, co mu pozostaje, to wykorzystać ten potencjał. Czy mu się to uda, przekonamy się za mniej więcej dwa lata (plus obsuwy). W międzyczasie pozostaje się łudzić nadzieją, że ktoś skorzysta z jego doświadczeń i doczekamy się inteligentnej opowieści o takim chociażby Supermanie... No, dobra, może to nie był najlepszy przykład.


Ostateczny dowód geniuszu
Zresztą, pal licho analizy w formie i tonie peanu. Nolan jest bogiem z prostego powodu. Jako pierwszy zrozumiał, że Mroczny Rycerz to oczy. Burton nałożył mu czarny cień na powieki, ale to Nolan schował białka w głąb maski i tylko nimi łypie, pozostając w cieniu. Nie istnieje wyższy stopień zrozumienia istoty Batmana i konwencji, którą wokół siebie tworzy.





Batman: Początek
Reżyseria: Christopher Nolan
Scenariusz: David S. Goyer, Christopher Nolan
Zdjęcia: Wally Pfister
Muzyka: James Newton Howard
Występują: Christian Bale, Michael Caine, Liam Neeson, Gary Oldman, Katie Holmes, Rutger Hauer, Morgan Freeman
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Verghityax
   
Ocena:
0
Nareszcie ktoś, kto nie próbuje bawić się w trÓ elitarnego wielbiciela wykreowanego przez Keatona Gacka. Również dla mnie Batman: Początek jako jedyny naprawdę dobrze oddaje ducha tej postaci. O ile wcześniejsze produkcje koncentrowały się w dużej mierze na walce ze złoczyńcami, Nolan wyeksponował postać samego mrocznego rycerza, który dotychczas pozostawał w cieniu swych wrogów. Z jednym się tylko nie zgodzę. Moim zdaniem Bale to aktor po stokroć lepszy niż taki Pitt, Leoś czy inny Clooney. Dobór obsady był jednym z bardziej znaczących argumentów, z powodu których wybrałem się na ten filmdo kina. Wystarczy dorzucić do tego Neesona, Oldmana i Murphyego, potrafiących nadać swym postaciom charakteru i voila (nie, to co ultraholywoodzki Arnie czy Tomcio Lee Jones). Wracając jednak do meritum, artykuł świetny. I módlmy się, żeby Jokera zagrał w sequelu Mark Hamill :)
04-07-2006 00:22
Repek
    Verg...
Ocena:
0
...czy ja gdzieś napisałem, że Bale mi się nie podoba? :) Chyba twierdzę coś wręcz przeciwnego...:)

Pozdrówka
04-07-2006 03:53
Verghityax
   
Ocena:
0
Repek, chodziło mi o opisane przez Ciebie zjawisko chodzenia do kina "na nazwiska" :P Mnie akurat nazwisko Bale'a przyciągnęło. Na takiego Clooneya czy Pitta to bym z własnej, nieprzymuszonej woli nie poszedł :P
04-07-2006 08:46
Viperaberus
    Batman
Ocena:
0
Dobry artykuł. Ja bym jeszcze dodał pare słów o głosie Batmana. Extra efekt.
W sumie jedyne co w filmie mi się nie podoba to muzyka. Dwa pierwsze filmy po prostu rozkładały na łopatki, tu muzyka była średnia, jeśli nie powiedziec, że marna.
04-07-2006 11:37
tiio
    Oczy, właśnie!
Ocena:
0
Do tej pory myślałem, że chodzi przede wszystkim o głos, ale to chyba faktycznie te oczy :)

Tekst znakomity, za rok mam nadzieję analiza Supka? :)
04-07-2006 11:49
Repek
    Jak Supek...
Ocena:
0
...będzie yntelygentny, to dlaczego nie? :)

Zalet filmu Nolana znalazłoby się jeszcze więcej [jak i różnych ciekawych zależności z pierwszymi częściami].

Vergh, rozumiem już. Ale to jak z Elijah Woodem czy Viggo Mortensenem - aktorami już wcześniej znanymi, ale nie takimi, których nazwisko się wpisuje na plakacie jako element kampanii reklamowej. Bale jeszcze do takiego poziomu nie doszedł wówczas. :)

Pozdrówka
04-07-2006 14:20
starlift
    Re: repek
Ocena:
0
Dla mnie wowczas Bale byl znaczacym aktorem. Gdyby nie on nie polecialbym na premiere, a poszedl pozniej zachecony pozytywnymi recenzjami. :)
04-07-2006 18:21
~aven

Użytkownik niezarejestrowany
    Nieścisłość
Ocena:
0
Artykuł ok, z większościa postawionych tez trydno się nie zgodzic... ale, co tu robi nazwisko Camerona (jak mniemam Jamesa) - ten pan nie maczał paluchów w filmach o Batmanie. Ostatnie dwa gniotki zrobił Schumacher.
Apropos, nie wiem czy jest to powszechnie wiadome ale jednym z producentów Batman Forever był Tim Burton (chyba tylko kaskę wyłozył, bo jego dotyku to w tym filmie nie czuć :-)))

Jest jednak kilka rzeczy, które mi w najnowszym Gacku do gustu nie przypadły.

Po pierwsze scenografia Gotham. To nie jest kurczę to o co chodzi. Widzimy miasto jak z Metropolis Langa, a nie mroczne, zdegenerowane, lekko dekadenckie na pograniczu sennego koszmaru, z wszechobecnymi gargulcami, neogotyckimi budowlami itp.

Po drugie bezsensowne zmiany faktów znanych z komiksu. Przykład - w komiksie rodzice Bruce'a zgineli po wyjściu z kin z seansu Maski Zorro (jekże symboliczne - prawda :-)), po cholerę zmieniono to na operę.

Pozdr.
04-07-2006 20:19
Viperaberus
    Gotham be :]
Ocena:
0
Co do Gotham, podpisuję się pod kolegą Aven'em
04-07-2006 20:22
Repek
    aven...
Ocena:
0

...o ile mi wiadomo, Cameron był producentem czwórki chyba.

Co do zmiany filmu - zaskoczyła mnie, ale na plus. W filmie jest to bardzo sensownie poprowadzone, a komiks jest tylko inspiracją, a nie ostateczną wersją, której się trzeba trzymać. W komiksach budowanie podobieństwa Batmana do Zorro ma długą tradycję, ale tutaj scenarzyści poszli w inną stronę. I - moim zdaniem - to się obroniło.

Tak samo jestem zadowolony z architektury Gotham. Ładnie pokazano przejście między dwiema epokami. Nolan - moim zdaniem - chciał uzyskać efekt bliskości przez zastosowanie bardziej swojskiej estetyki. Stąd lata 20-te są w przeszłości, a w teraźniejszości mamy monumentalne amerykańskie miasto. Mnie to odpowiada, akceptuję tę interpretację.

Starlift - ja nie mówię o indywidualnych preferencjach, ale o wizerunku funkcjonującym w zbiorowej świadomości. :)

Pozdrówka
04-07-2006 20:27
~vision2001

Użytkownik niezarejestrowany
    Batman Burtona
Ocena:
0
A ja jednak uważam za rewelacyjne pierwsze dwa Batmany Burton'a oraz rolę Michaela Keatona.

Batman: Początek rzeczywiście różni się całkowicie od poprzednich części ekranizacji. Ale prawda jest tak - w komiksie wcale nie widać Bruce'a Wayne'a jako osobnika, który nie chc być lubiany (przynajmniej takie rzeczy ja czytałem) - za to widzi się Batmana. Bale świetnie odtworzył rolę Gacka, ale ogólnie film do mnie nie przemówił...
05-07-2006 11:23
Repek
    Ostatnio...
Ocena:
0
...obejrzałem w tv pierwsze dwie części.

Jedynka - tragedia i pomyłka. Scenariusz nie trzyma się kupy, bohaterowie przechodzą między scenami bez ładu i składu. Tylko klimacik i scenografia to ratują.

Dwójka - przepaść artystyczna między tymi dwoma filmami jest ogromna. Burton odpuścił sobie to, czego robić nie umie, czyli kino akcji, a postawił na nastrój i problemy głównych bohaterów. Świetną rolę [tak jak teraz Hauer] zagrał w tle Christopher Walken, który dodał całości wyrazu.

To były filmy dobre na swój czas. Ale ten z pierwszą częścią obszedł się bardzo brutalnie.

Pozdrówka
05-07-2006 12:38
Viperaberus
    1 i 2 rulez
Ocena:
0
Jak dla mnie klimat 1 i 2 rzadzi. W nowych filmach nie ma za grosz klimatu (mówie ogólnie o filmie). Bardzo podobał mi się nowy Batman, ale stare filmy uważam jako lepsze, głównie właśnie dzięki otoczce, którą przy skromnych możliwościach (w porównaniu z dzisiejszymi) osiągnął Burton.
05-07-2006 12:48
~Mik

Użytkownik niezarejestrowany
    1 byla najlepsza
Ocena:
0
Zgadzam sie w 100% z opiniami, ze pierwszy batman byl najlepszy. Ten film mial "ciezki" klimat. Dwojka to porazka.
05-07-2006 20:24
Repek
    Mik...
Ocena:
0
...obejrzyj sobie te filmy jeszcze raz. Jedynka w ogóle nie ma sensu. Całość polega na dowcipach Jacka Nicholsona, przy którym reszta chyba zgłupiała. Burton tak się podjarał tym, że ma gotyckie klimaty i może pokazać gadżety, że zapomniał o scenariuszu.

Dwójka w porównaniu z tym, to jak Kieślowski w zestawieniu ze Stuhrem seniorem.

Pozdrówka
06-07-2006 13:39

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.